Bajka na dobranoc – Muzyczna kariera KTOSIA, część 3

More videos
Views
   

Poprzednie odcinki:
Muzyczna kariera KTOSIA, część 1
Muzyczna kariera KTOSIA, część 2

4 lata później.
Pamięta z nich premierę płyty – smakowała sukcesem i Vicodinem, w dużych ilościach. Pamięta pierwszą wizytę w domu, dzień po wielkiej imprezie z okazji wypuszczenia pierwszego krążka – smakowała mocnym whisky, rozcieńczonym gorzkimi łzami, bo tego dnia przeczytał list od swojej życiowej partnerki. Właściwie – byłej partnerki. List zostawiony na stole w kuchni. W domu, do którego tęsknił podczas przebłysków świadomości. W domu, w którym każda nagrana zwrotka, tak hucznie świętowana chwilę wcześniej, miała swój początek na kartce. Z tych 4 lat, które oddał bez walki karierze i tabletkom, pamięta jeszcze uczucie braku. Nieokreślone, coraz bardziej wypełniające każdy atom istnienia. Niepokonane. Reklamówki wypełnione pomarańczowymi pudełkami, w których każdego ranka tabletki na receptę grzechotały jak meksykańskie marakasy, wieczorem zaś kłębiło się w nich powietrze i opary po ciężkich efektach ubocznych, powodujących konieczność przyjmowania dodatkowych leków. Pamięta również codzienne rytuały medyczne – najpierw potrzebuje czegoś, by się obudzić. W tym świecie kawa zupełnie nie spełnia swoich zadań, potrzebne jest coś mocniejszego „na rozbieg”. Leki rozpędzające dzień powodują potworny ból żołądka, w związku z tym bierze się je z lekami przeciwbólowymi. I czymś, co przyspieszy ich działanie – alkohol dość sprawnie sobie z tym radzi. Pamięta jeszcze tysiące twarzy i idących za nimi biznesów – ten bezimienny tłum przepłynął przez jego ostatnie miesiące i lata tylko po to, by chociaż przez chwilę „wymazać” się blaskiem sukcesu i wykraść go jak najwięcej. Pamięta moment, w którym przestał zapamiętywać ich imiona. Patrząc na kolejnego producenta, który opowiadał mu bajeczne wizje współpracy, wyciszył w głowie jego głos i po prostu obserwował mimikę. Ekscytacja i radość mieszała się w niej z desperacją i obawą odmowy. Chęć stworzenia czegoś, co będzie miało jakąkolwiek wartość artystyczną, doprawione zostało ogromną ilością apetytu na sławę, nieważne, jakim kosztem. Gdy producent przestał do niego mówić, KTOŚ po prostu odszedł bez słowa. Scena się skończyła.
I o ile te 4 lata były szalone pod względem dokonań scenicznych, o tyle w życiu osobistym stało się wyjątkowo pusto i zimno. I tylko parę starych zdjęć, przypiętych magnesami do lodówki, raz na jakiś czas pozbawiały KTOSIA lekkości życia w jednym z najlepszych apartamentów na Manhattanie. Ale, mimo wszystko, nigdy nie pozwolił nikomu ich zdjąć.
I jeśli myślicie, że życie typowej gwiazdy muzyki to głównie siedzenie w studio, nagrywanie piosenek i koncertowanie, jesteście w ogromnym błędzie. Większość czasu pochłaniało mu czytanie książek i dokumentów, które otrzymał od Inwestora i jego ludzi. Sporo czasu pochłonęły również wspólne zebrania, spotkania, wyjazdy i rytuały. Tak, właśnie. Rytuały. To ostatnie początkowo niepokoiło go w tej historii najbardziej, ale spora ilość środków psychoaktywnych i proporcjonalna ilość środków na koncie sprawiła, że głos intuicji rozmył się w natłoku codziennych obowiązków jak poranna mgła, cofająca się nieśmiało pod wpływem inwazyjnych promieni słońca. Jego stosunek do nauki, którą usiłowano mu przekazać, był raczej ostrożny. Ale gdy pewnego październikowego dnia odebrał telefon podczas spotkania w domu Inwestora, jeden z obecnych tam ochroniarzy odebrał mu go i roztrzaskał o ścianę. Nikt ze zgromadzonych nie zareagował, z kamiennymi minami wysłuchiwali kolejnych przekazów o tym, kto zaprojektował Świat i ma prawo do wyłącznego rozporządzania jego zasobami, a kto jest na nim jedynie po to, by spotykający się w miejscach takich jak to mogli czerpać z tego korzyści. Ludzie, którzy go otaczali, ubrani byli przeważnie w sposób sugerujący co najmniej królewskie pochodzenie. On sam, upomniany przez managera, nie włożył na siebie niczego poniżej rangi garnituru – od czasu, gdy przyszedł na jedno ze spotkań w dresach i doświadczył na sobie wzroku, o którym mówi się, że można nim skręcić kark, nie poważył się na rezygnację z oficjalnej formy. Rytuały, w których uczestniczył, początkowo przypominały zwyczajne palenie świec, czasami połączone z głosowaniem lub wyrażaniem swojej opinii w innej formie. Później stawały się coraz bardziej skomplikowane, dziwne, czasami miał wręcz wrażenie, że groźne… Moment, w którym ogłoszono mu, że od piątkowego spotkania, aż do kolejnego zebrania w Świątyni będzie chodził z przewiązanymi szarfą oczami, a pilnowała będzie go osoba z bractwa, był pierwszą chwilą, w której zdobył się na odwagę i zaoponował. „Mam swoje obowiązki, jestem umówiony z wieloma osobami, nie mogę tego tak po prostu nosić przez cały czas!” Towarzystwo obecne na sali wydało zbiorowy pomruk niezadowolenia. „C’mon. To nie jest do zrobienia!” Po czym poczuł zimny dotyk broni na swojej skroni i usłyszał ciche, acz stanowcze pytanie: „A teraz?”.
Od tamtego czasu miał wrażenie, że jest nieustannie obserwowany. Tydzień w ciemności, w obecności Pilnującego (Watchera) trwał nieskończoność, jak nie dwie. Przez większość czasu milczał, myśląc o tym, czy cała ta sytuacja nie odbije się negatywnie na jego relacjach z Wytwórnią. Próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszał o czymś podobnym, ale próby grzebania w pamięci kończyły się małą wewnętrzną eksplozją rozpaczy, ponieważ jego mózg zdawał się składać głównie z paru melodii i niczego pomiędzy nimi. Był wściekły i spanikowany. Nie mógł nawet podzielić się z nikim swoimi przeżyciami, głównie z dwóch powodów. Po pierwsze – do kogo niby miałby zadzwonić? Większość jego przyjaciół zamilkła już jakiś czas temu i trudno im się dziwić. 100 nieodebranych połączeń potrafi skutecznie oddalić ludzi od siebie. Poza tym większość z nich liczyła na to, że dzięki jego karierze będą mogli również utrzymać się z muzyki. Nie rozumieli, gdy tłumaczył, że nie ma wpływu na to, z kim nagrywa, ponieważ o wszystkim decyduje manager oraz osoby inwestujące w krążek. Nie rozumieli lub nie wierzyli.
Drugim są przysięgi – każdy Rytuał, w którym brał udział, był poprzedzony złożeniem pisemnej obietnicy dożywotniego milczenia odnośnie prowadzonych w ramach spotkania aktywności. Nie były to zwyczajne obietnice – za każdym razem wymagano od niego podpisania stosownych dokumentów, treść tych umów różniła się od siebie, lecz przeważnie ich wydźwięk dawał do zrozumienia, że jakiekolwiek udostępnienie informacji na temat tego, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, będzie surowo karane. Nie zdawał sobie do końca sprawy w jaki sposób, ale próba rozkucia milczenia pilnującego go coraz częściej Watchera dała mu pewne pojęcie o skali osób, z którymi przecięła się jego ścieżka życiowa. Po jednym z wieczorów, w którym próbował skruszyć jego upór przemówieniem z głębi serca spotkało go coś, czego się nie spodziewał. Nad ranem, około 5-tej, został wyprowadzony z domu przez dwóch policjantów. Z kajdankami ciasno zawiązanymi na nadgarstkach wyprowadzili go z budynku. „Czy ktoś to zauważy? Co zrobiłem? Czy to z powodu trawy?” – pytania w jego głowie tłoczyły się jak wściekli zawodnicy na ringu, ale, mimo upływającego czasu, żadne z nich nie wygrało dyskusji. Podejście funkcjonariuszy również nie wyjaśniało wiele, chociaż uczucie, które owładnęło KTOSIEM w momencie, gdy założono mu na głowę materiałową torbę i wepchnięto do auta nie jest porównywalne z niczym innym. Przez jakąś chwilę usiłował spacyfikować przypływ kortyzolu wyjaśniając sobie, że ta przedziwna taktyka z pewnością spowodowana jest tym, że jest osobą publiczną i niekorzystnie byłoby, gdyby ktokolwiek zauważył, że jest wyprowadzany z jednego z najdroższych budynków w Nowym Jorku jak typowy kryminalista. Ale samochód, do którego wrzucono go niemalże jak jeńca wojennego, nie przypominał policyjnej kabaryny. Nie widział go, ale czuł, że ma do czynienia raczej z prywatnym środkiem transportu – o czym do końca przekonały go rzeczy, porozrzucane na tylnym siedzeniu. Gdy próbował przechylić się do przodu, zderzył się z metalową kratą. „Czy wy w ogóle jesteście z policji!? Żądam kontaktu z adwokatem! Oddajcie mi mój telefon!” – wszystkie słowa, które wyrzucał z siebie z prędkością startującego samolotu zdawały się zatrzymywać na tkaninie, która chowała go przed światem w tym konkretnym momencie. I która chowała świat przed nim. Tak ogromna dezorientacja była czymś niemalże namacalnym. W momencie, gdy samochód przyspieszył, KTOŚ poczuł pierwszą falę mdłości i był przekonany, że za chwilę zemdleje. Stres? Brak tlenu? Nie, tym razem to Suboxone, przepisany mu parę tygodni temu przez zaprzyjaźnionego lekarza. Lek powodował początkowe osłabienie, ale później dawał wrażenie większej płynności w przemieszczaniu się pomiędzy codziennymi obowiązkami. Więc brał go na noc, by wszystkie efekty uboczne ominąć snem. Chemia mieszała się w jego organizmie, pod wpływem bieżącej sytuacji czuł się autentycznie naćpany. Próbował wyjaśniać policjantom (a może porywaczom? Ta myśl z minuty na minutę zyskiwała na popularności…), że potrzebuje powietrza, że musi wyjść, że nie mogą z nim postępować w ten sposób… Zastanawiał się nawet nad klasycznym argumentem w stylu „Czy w ogóle zdajecie sobie sprawę, kim jestem!?”, ale wydawało mu się to zbyt niskie. I niebezpieczne. Jeśli nie wiedzą, może i lepiej. Nie chciał być wówczas sobą. Bardzo, bardzo w ogóle nie chciał być.
Żaden z mężczyzn nie powiedział do niego ani słowa. Pierwszym wyrazem, który usłyszał, było „Dlaczego?”, rzucone w jego stronę przez spokojnego, ale wyraźnie zawiedzionego Inwestora tuż po tym, jak samochód, po 20 minutach pokonywania wertepów, zatrzymał się, a artysta został wyrzucony z auta w sposób, jaki wcześniej widział jedynie w odcinku „Drużyny A”.
Leżał, a właściwie klęczał na mchu w środku lasu. Próbował wstać, krzycząc już bardzo bezpośrednio „Co ty sobie k***a wyobrażasz!?”, ale mocny cios uniemożliwił mu w połowie i to nazbyt odważne względem warunków zdanie, i wyprostowanie się do poziomu pozycji stojącej. Inwestor skinął głową, oddalił się i KTOŚ po raz pierwszy w życiu nie wiedział, czy to spotkanie będzie po latach jego najgorszym wspomnieniem, czy też stanie się ostatnim rozdziałem życia, które kiedyś kochał przecież za tak wiele rzeczy. Część ciosów zapamiętał na zawsze, niektóre miały pełen potencjał, by odesłać go ekspresem w Zaświaty, część padła w momencie, gdy stracił świadomość. W pewnym momencie, zupełnie wbrew sobie, lecz w odruchu ratowania życia, powiedział: „Cokolwiek zrobiłem, przepraszam”. Usłyszał bez emocjonalny, cichy głos Inwestora: „Przepraszam nie jest odpowiedzią na „dlaczego”.
Obudził się w szpitalu, podłączony do kroplówki i maszyn monitorujących czynności życiowe. Przywiązany do łóżka, przy którym manager bezwiednie wpatrywał się w przestrzeń za oknem. Gdy zauważył, że KTOŚ otworzył oczy, rzucił w jego kierunku: „To się nie zdarzyło. Zapamiętaj to sobie!” I wyszedł. Do końca tygodnia nie odwiedził go nikt. Nawet personel, który krzątał się wśród tego wszystkiego, nie chciał rozmawiać na żaden temat prócz ewentualnie pogody. W piątek został zabrany do domu. Milczenie pomiędzy nim a managerem miało niemalże wymiar widzialny. Gdy wszedł do domu, były w nim obce osoby – dwóch ochroniarzy. Pytającym wzrokiem spojrzał na nich, po czym usłyszał: „Przez następny miesiąc mieszkają z tobą. A my widzimy się w studio w poniedziałek, żegnaj”. Nie powiedział nic. Poszedł do swojego pokoju. Był przemęczony, naćpany czymś, z czym nie miał wcześniej do czynienia. I zdecydowanie nie czuł się jak ktoś, kogo można z czystym sumieniem wypisać ze szpitala.
Tego dnia, po raz pierwszy w życiu, wpisał w internet nazwiska osób, z którymi miał do tej pory do czynienia. Manager, inwestor, producenci, wydawca…
To, co znalazł, nieodwracalnie odmieniło jego życie…

Category: Bajki

2 komentarze

  • IgorT
    Reply

    Dobranoc, Alex! Tzn. dzień dobry. 😉 Powiedz proszę, skąd czerpisz swoją wiedzę o tych zakurtynowych działaniach przemysłu muzycznego. Z pierwszej ręki czy znalezione materiały i przesłanki? No ok – wieeem że to bajka, ale ma konkretne inspiracje światem nie-bajkowym?

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>